To już nie jest tylko fanaberia ludzi, którzy chcą więcej, lepiej, inaczej. To nie jest moda, która sprawia, że trzymanie warzywnego burgera w ręce robi z ciebie kogoś lepszego niż rzeczywistości jesteś. To fakt: ruch wegetariański i wegański rośnie w siłę na całym świecie, a zwłaszcza w Polsce, a zwłaszcza w Warszawie. Nawet najbardziej zażarci (sic!) zwolennicy mięsa i przeciwnicy etycznego traktowania zwierząt, muszą przyznać – lody na bazie mleka kokosowego i hummus są już nieodłączną częścią naszego życia. I nie mają zamiaru się z niego wyprowadzić.
Czy zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby pierwsi odważni restauratorzy nie mieli śmiałości zaproponować swoim potencjalnym klientom tofu zamiast wieprzowiny? A ich pierwsi odważni klienci na tę propozycję nie przystawali tak chętnie? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele dobrego wniosło do naszego codziennego życia, nawet do życia mięsożerców, pojawienie się w Polsce kuchni roślinnej na szerszą skalę?
- Większa elastyczność kucharzy i szefów kuchni w restauracjach – serio, może trudno sobie to wyobrazić, ale kiedyś nie było powszechne wtrącanie się do kompozycji przygotowanych odgórnie przez kucharzy w ich restauracjach. Do czasu aż pojawili się ludzie, którzy najpierw zaczęli mięsko z rosołku odkładać na bok, później prosić o spaghetti bolognese bez mięsnej wkładki, a później… prosili już wprost o zamianę tego niepożądanego przez nich składnika dania na coś „zdrowego, dobrego”. I tu najpierw (dawno, dawno temu) kelnerzy rozkładali ręce, ale dzisiaj już są przygotowani na takie okoliczności doskonale („a może czerwona fasola, a może orzechy nerkowca, a może większa ilość wędzonego tofu?”).
Niektórzy właściciele restauracji wraz ze swoją załogą robią w ten sposób ukłon w stronę roślinożerców, bo doceniają to, że ci naprawdę kochają dobre jedzenie, inni robią to ze zwyczajnej chęci zysku (to jednak osoby zostawiające pieniądze w ich lokalach – jeśli zdarzy im się zjeść tam, gdzie przygotowuje się również mięso…), jeszcze inni po prostu chcą mieć święty spokój, bo… tych wybrednych klientów okazuje się być coraz więcej. Rosną w siłę na roślinach!
- Większy wybór produktów ekologicznych i bio – a to dlatego, że mało która osoba, przechodząc na weganizm czy wegetarianizm, zaczyna odżywiać się jedynie wódką i frytkami. No, cóż, bycie roślinożercą jest jak wirus: chce się wtedy jeszcze więcej zdrowia na talerzy, urody, sprawności fizycznej i seksualnej, a do tego same krokiety z pieczarkami u mamusi nie wystarczą.
To właśnie ta grupa społeczna jest najbardziej otwarta na nowości: przywozi je z całego świata, próbuje,
rozpoznaje hity i kity, to właśnie dzięki tej grupie w dużej mierze mamy dzisiaj niemalże we wszystkich mniejszych sklepach tofu, mleka roślinne, pasztety warzywne itd. itd. A w tych większych? Tempeh, płatki amarantusowe, kawę z żołędzi, batony z daktyli… Czy myślicie, że właśnie tak wyglądałby asortyment w dzisiejszych sklepach, gdyby ktoś kiedyś nie przystanął i nie pomyślał: „Nieee, to niemożliwe, żeby najlepszy źródłem wapnia była szklanka krowiego mleka”… I że mielibyśmy w restauracjach, tych mięsożernych, nawet gdzieś tam w Bieszczadach, opcję „zielonego menu” (a w nim pierogi z soczewicą, pierogi z wędzonym tofu, placki ziemniaczane z mąki z ciecierzycy…), gdyby nie drążący kroplą skałę roślinożercy? Nie sądzę.
- Większa ilość publikacji w mediach na temat zdrowego żywienia – pamiętacie, jak kiedyś wyglądała piramida żywieniowa, a jak wygląda teraz? Nastąpiło w niej małe przetasowanie i cóż powiedzieć… to już oficjalne (i powinno zawisnąć we wszystkich szkołach obok zdjęć ich patronów): tym, co jest najważniejsze w diecie każdego człowieka (oprócz aktywności fizycznej i wody, które są fundamentem zdrowej diety) są… warzywa. A gdzie szukać mięsa i produktów odzwierzęcych? Dużo, dużo wyżej.
Podsumowanie
Zbyt głośno mówi się w polskiej przestrzeni publicznej o zgubnych skutkach spożywania mięsa (tym bardziej w kraju, w którym to spożycie przekracza zalecane normy!), o powodowanych takimi wyborami dietetycznymi chorobach, w tym chorobach nowotworowych typu rak jelita grubego czy rak odbytu, by zbawienny wpływ roślin na nasze życie ignorować. Zbyt wiele osób publicznych przyznaje otwarcie – wróć: jest dumnych – z tego, jaką decyzję żywieniową podjęli. Zbyt wielu przedsiębiorców decyduje się wciąż i wciąż podejmować ryzyko inwestycji związanej z żywieniem – jakby nie było wciąż alternatywnym – bezmięsnym. Zbyt wielu młodych ludzi mówi głośno o tym, że nie zgadzają się na życie w świecie, w którym okrucieństwo i złe wybory ekologiczne są na porządku dziennym. I o tym wszystkich – w telewizji, radiu, Internecie, prasie – się mówi. Więcej niż kiedykolwiek wcześniej, nieporównywalnie i nieodwracalnie więcej.